Historia zadziała się sama. Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka (dosłownie!) i zadziwiło mnie samą. Widocznie tak to już było, jest i będzie, że z dziećmi wiele spraw wymknie się spod kontroli...
Miała to być miła zabawa. Taka ot, chwila matczynego wykazania się przy córce. W końcu tego fachu się wyuczyłam i w tym pracuję. Tak zwane: "Znam się", więc pokażę. I pokazałam.
Szczoteczka do zębów. Rozmiar idealny do wieku dziecka (zaufanie do producentów). Ozdobiona zwierzaczkami, bo z takiej chętniej korzystają maluchy. I rączka Weroniki.
Nie minął ułamek sekundy. Włosie szczoteczki - nie wiem jak, kiedy i gdzie- wylądowało za sprawą mojej latorośli w moim otwartym OTWARTYM oku. Ałłłłł !!!
Szybką mam córkę. Nie zdążyłam zamknąć oka. Przykre... Oko do wymiany ;P
I tak matka dentystka pokazywała córce, jak prawidłowo używać szczoteczki do zębów. Zębów, nie oczu. Zabawa za sześćdziesiąt złotych na leki dla matki.
Używać ostrożnie i pod kontrolą stomatologa (?).