Uffff... Łazienka umyta, obiad ugotowany, lista zakupów zrobiona, pranie rozwieszone, zaplanowana ilość książki przeczytana, dzieci nadal śpią- można wreszcie po dłuuuuuuugiej przerwie siąść do pisania. Aż w sumie nie mogę uwierzyć, że znalazłam na to czas!
Z jedną tylko Weroniką było początkowo niełatwo. Zawsze coś się działo: a to bolący brzuch,
a to humory. Jakoś jednak przezwyciężyłyśmy przeciwności i powoli zaczęłyśmy wychodzić na prostą. Dzień układał się w jeden w miarę ogarnięty schemat zajęć: obowiązków i przyjemności. Godziny płynęły w ustalonym rytmie. Od czasu do czasu pojawiało się jakieś urozmaicenie, goście lub wyjazd.
Pojawił się Staś.
Wszystko od nowa. Nowy plan na rodzinę, dom, życie.
Myślałam, że będę w stanie kochać tylko jedno dziecko, że nie podzielę tej miłości na dwoje, nie w takim tempie. Wyjeżdżając do szpitala patrzyłam na córkę z uwielbieniem; jak na najdroższy skarb, za który dałabym się pokroić.
Urodziłam Stasia. Przytuliłam go do siebie i utkwiłam w nim wzrok. Pierwsze nasze spotkanie- on śliczny, różowiutki, delikatny i taki maleńki. Mój synek.
Zaczęłam się nim zajmować na sali poporodowej: przewijać, karmić, tulić, nosić.
Mój synek.
Wróciliśmy do domu. Weronika taka wielka! I zaradna! I coraz bardziej bystra!
I spostrzegawcza! Dłuższą chwilę wpatrywała się w brata, a ja w nią. Wtedy zrozumiałam, jak miłość się dzieli.
Im więcej jej dajesz, tym więcej budzi się jej w tobie.